Ratownik Medyczny/Funkcjonariusz PSP Kamil Kędzierski – MICU – zespół w standardzie ALS.
Miałem okazję być członkiem zespołu MICU – Mobile Intensive Care Unit. Oprócz mnie w ambulansie był paramedyk/kierowca (czyli ratownik medyczny), nasza śliczna kierowniczka zespołu – również paramedyk oraz student, który za miesiąc również będzie paramedykiem tyle, że w izraelskiej armii. Zmianę zaczęliśmy od bardzo dokładnego sprawdzenia ambulansu. Tutaj nie ma możliwości, że cos nie będzie się zgadzało z checklistą. Jeśli jest napisane, że jakiegoś leku ma być określona ilość to dokładnie tyle ampułek znajdzie się na pokładzie. Każdy sprzęt jest dokładnie sprawdzany. Trwa to około 30-40 minut.
Dosłownie parę sekund po przygotowaniu karetki usłyszałem wymarzone: „Come on Kamil, we have to go”. Jakież było moje zdziwienie gdy pojechaliśmy do kawiarni na śniadanie… To jest tutaj normalne, że początek pracy rozpoczyna się śniadaniem. ZAWSZE! Jedyną rzeczą, która może przerwać śniadanie jest oczywiście wyjazd. Posileni pojechaliśmy dalej (może w końcu wyjazd? Było już po 9…). Ależ skąd, tym razem wypoczynek na plaży. Musiałem mieć niezłą minę, bo moi towarzysze zaczęli mnie wypytywać co my robimy w wolnym czasie w pracy. Wolnym czasie? Jakim wolnym czasie? Przecież my ciągle jeździmy! Nasza szefowa popatrzyła na mnie jak na kosmitę i zapytała tylko: "Really?"
Nasze rozważania nie trwały długo, bo oto, w końcu przyszło pierwsze wezwanie - do potwierdzenia zgonu. Okazało się, że zespół BLS był już na miejscu, ale niestety nie mając kompetencji do orzekania o śmierci poszkodowanego, musiał wezwać zespół ALS. Zabraliśmy cały sprzęt i poszliśmy pod wskazany adres. Na miejscu faktycznie, ewidentny zgon. Wydrukowaliśmy potwierdzające EKG, wypełniliśmy stosowne dokumenty i pojechaliśmy dalej. Parę minut później dostaliśmy kolejne wezwanie – stan po omdleniu, ból w klatce piersiowej. No to jedziemy na drugi koniec miasta! Na miejscu pani narodowości arabskiej, w regionalnym ubraniu (jak przy takim stroju zrobić EKG?). Pomimo drobnych kłopotów językowych udało się dowiedzieć, że ból trwa już 10 minut i pojawił się nagle, dodatkowo osoba była spocona i kręciło się jej w głowie. Parametry życiowe w normie, jednak 12-odprowadzeniowe EKG pokazało nam LBBB. Wkłucie, aspiryna, nitro, monitoring i pędzimy do szpitala. W szpitalu kolejny szok: zdawanie pacjentki trwało 3 minuty! Żadnych papierów, kłótni, dyskusji. Skoro paramedyk zadecydował, że potrzebuje leczenia, to znaczy, że tak jest. A wszystkie informacje już od dawna są w komputerze, więc nie ma potrzeby tracić czasu na zbędne pytania. Po zdaniu pacjentki, chwila relaksu i spokojne uzupełnienie sprzętu, sprzątanie i przygotowanie do następnego wyjazdu. Oprócz tego obowiązkowa wizyta w tzw. „rest room’ie” gdzie można się napić kawy, herbaty, soku, albo zjeść kanapkę.
Kolejny wyjazd to znowu „złe samopoczucie i kłucie w sercu”. No to pędzimy. W domu u sympatycznego pana spokojnie, bez nerwów, a małżonka naszego pacjenta nawet chciała nas czymś poczęstować. Nie mieliśmy na to czasu, gdyż na zrobionym EKG widniały uniesienia odcinka ST od V1 do V6. Procedura podobna jak ostatnio, tyle że transport do pracowni hemodynamiki i podanie heparyny. W szpitalu znowu minimalna ilość czasu przy odbiorze pacjenta i przerwa na kawę.
Ledwo ruszyliśmy spod szpitala i znów wezwanie, tym razem do złego samopoczucia na ulicy. Z racji tego, że wcześniej nie było wolnego ambulansu to w drodze był już First Responder. W trakcie dojazdu dostaliśmy informację, że doszło do NZK i trwa resuscytacja. Nasz dojazd trwał około 6-8 minut, ale cały czas na miejscu była prowadzona resuscytacja przez medyka-wolontariusza. Miałem okazję przekonać się, że nawet podczas tak dramatycznej sytuacji wszyscy zachowują spokój i przestrzegają procedur. Zmienialiśmy się podczas resuscytacji co 2 minuty, wszystkie decyzje kierowniczki zespołu były wykonywane i potwierdzane głośno, tak aby każdy wiedział co się dzieje. Poszkodowany miał chwilowe migotanie komór, a chwile później PEA i asystolię. Po około 30 minutach padła decyzja o zaprzestaniu prowadzenia resuscytacji. Miałem okazję założyć jedno z wkłuć oraz prowadzić uciśnięcia klatki piersiowej i powiem szczerze, że w tych warunkach pogodowych (ponad 30 stopni) to mocno wyczerpująca czynność!
Dalsza część dyżuru przebiegła w spokoju. Zdaliśmy naszą zmianę około 14:30 i pozostało mi czekać na ekipy BLS’owe, które jeszcze nie zjechały na podstację. Jednak chwilę przed 15 zespół nocny namówił mnie na jeszcze jeden wyjazd. Korzystając z okazji, że moich kolegów jeszcze nie było, zabrałem się z zespołem - wyjazd do „utraty przytomności w wyniku upadku ze schodów”. Na miejscu zastaliśmy poszkodowanego rozbitą głowa, przeprowadziliśmy szybki ITLS i wróciłem po godzinie 15 na podstację. Moje wrażenia z dyżuru to przede wszystkim dużo szczęścia do ciekawych wyjazdów i bardzo dobry zespół, który oprócz świetnego wyszkolenia, chętnie dzielił się wiedzą i doświadczeniem. Można szczerze zazdrościć tego, w jakich warunkach pracują i mieć nadzieję, że u nas Polce, też będziemy mogli w przyszłości pochwalić się tak zorganizowaną służbą medyczną.